Wyobraźmy sobie, że ludzie za kilka lat faktycznie wylądują w okolicach południowego bieguna Księżyca. Astronauci wychodzą na powierzchnię tego skrajnie nieprzyjaznego dla ludzi miejsca w swoich skafandrach i zaczynają się przechadzać po powierzchni. Wiadomo, że nie ma tam żadnej atmosfery, a więc nie są tam chronieni ani przed szkodliwym promieniowaniem kosmicznym, ani przed wszelkimi skałami kosmicznymi, które nie spłoną w (nieistniejącej) atmosferze, a po prostu bez przeszkód uderzają w powierzchnię. Innych zagrożeń jednak raczej nie powinno być. Jakby nie patrzeć, nie ma tam żadnego życia, które mogłoby zaatakować przybyszów z Ziemi. I nagle podczas jednego ze spacerów, czują w butach skafandrów drżenie powierzchni Księżyca.
Jak się okazuje, nie jest to wcale takie niemożliwe. W ramach najnowszych badań naukowcy wskazują, że wciąż kurczący się Księżyc może powodować wstrząsy sejsmiczne w pobliżu potencjalnych miejsc lądowania misji Artemis.
Jak na razie nie wiemy, kiedy człowiek ostatecznie wróci na powierzchnię Srebrnego Globu. NASA aktualnie przewiduje, że misja Artemis 3 zawierająca lądowanie na Księżycu, zostanie zrealizowana w 2026 roku, ale jednak trzeba założyć, że to tylko naiwny optymizm i raczej misja ulegnie jeszcze co najmniej jednemu opóźnieniu. Zresztą zważając na to, jak Elon Musk (którego firma odpowiedzialna jest za lądownik księżycowy) ostatnio traci kontrolę nad swoimi firmami, opóźnienie może być nawet większe.
Nie zmienia to jednak faktu, że wszyscy specjaliści zajmujący się wyznaczaniem najlepszych miejsc lądowania misji załogowych, a także lokalizacji późniejszych (ach ten optymizm) załogowych baz księżycowych, muszą uwzględnić całą paletę parametrów, aby dokonać właściwego wyboru. Nie ma w tym nic dziwnego. Trzeba wszak sprawdzić dokładnie ukształtowanie terenu w miejscu lądowania. Wybór zbyt skomplikowanego terenu może sprawić, że podczas podejścia do lądowania trzeba by było przerwać lądowanie, co wiązałoby się z ogromnymi kosztami. Tak samo zresztą lepiej wylądować w miejscu, gdzie dostęp do lodu wodnego będzie łatwiejszy, zapewniając astronautom i przyszłym misjom badawczym zapasy tego cennego surowca, który w przyszłości może stanowić „być albo nie być” dla bazy księżycowej.
Naukowcy jednak zwracają uwagę na jeszcze jeden niezwykle ważny czynnik: aktywność sejsmiczna. Choć Księżyc wydaje się spokojnym i całkowicie niewzruszonym miejscem, to jednak wskutek trwające chłodzenia globu dochodzi tam od czasu do czasu do wstrząsów sejsmicznych, z którymi mogą wiązać się osunięcia regolitu na księżycowych wzgórzach.
Przyglądając się okolicom południowego bieguna Księżycu, naukowcy zidentyfikowali miejsca, w których doszło do poważnych osunięć w trakcie serii silnych wstrząsów sejsmicznych, do których doszło tam około… pięćdziesięciu lat temu.
Wiemy o tym dzięki temu, że w ramach misji Apollo, astronauci zabrali ze sobą na powierzchnię Księżyca sejsmometry. 13 marca 1973 roku instrumenty te zarejestrowały zaskakująco silne wstrząsy pochodzące z okolic południowego bieguna Księżyca. Do tematu powrócono nieco później, gdy po kilkudziesięciu latach od tego wydarzenia nad biegunem przeleciała sonda kosmiczna Lunar Reconnaissance Orbiter (LRO) i sfotografowała tam sieć charakterystycznych uskoków. Modele aktywności geologicznej pozwoliły powiązać te konkretne uskoki z tym konkretnym wydarzeniem sprzed pół wieku.
Naukowcy wskazują, że trzęsienia księżyca pod wieloma względami przypominają trzęsienia ziemi. Źródło wstrząsów jest jednak nieco inne. Na przestrzeni ostatnich kilkuset milionów lat wnętrze Księżyca istotnie ostygło, co powoduje po prostu kurczenie się tego globu. Badacze proces ten przyrównują do suszenia rodzynek, na których w trakcie tego procesu dochodzi do powstawania zmarszczek. Ewidentnie Księżyc także nabiera takich zmarszczek, tylko w nieco wolniejszym tempie.
Ze względu na niższą grawitację i znacznie mniejszą gęstość materii tworzącej powierzchnię Księżyca, znacznie łatwiej dochodzi tam do osuwisk, niż podczas trzęsień ziemi na naszej planecie. Oznacza to, że naprawdę porządnie trzeba się przyłożyć do wyboru miejsca lądowania przyszłych misji załogowych. Dobrym przykładem może tutaj być pozornie atrakcyjny krater Shackletona, w którym lodu wodnego jest pod dostatkiem. Badacze wskazują, że ściany tego krateru są bardzo podatne na osuwiska. Gdyby wszak w trakcie realizowania misji osunięcie ściany kratery przysypało nam jakiś lądownik, to moglibyśmy co najwyżej się zasmucić, jak wczoraj, gdy na Marsie zakończono oficjalnie misję drona Ingenuity. Gdyby jednak w miejscu lądownika byli astronauci, sytuacja byłaby znacznie gorsza.
Źródło: 1