Dwa lata temu przez chwilę ludzkość miała wrażenie, że właśnie wchodzi w erę turystyki kosmicznej. Na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy na granicę przestrzeni kosmicznej wystartowały prywatne przedsiębiorstwa Virgin Galactic oraz Blue Origin. Z pewnym ociąganiem kilka miesięcy później swoich turystów na orbitę wysłał także SpaceX. Jak szybko się zaczęło, tak szybko się jednak skończyło.
Virgin Galactic wykonał jeden lot turystyczny, na pokładzie którego znalazł się Richard Branson, właściciel marki Virgin. Lot był ekscytujący, co zresztą było widać na nagraniach zarówno ze środka, jak i z zewnątrz. I tyle, na tym przygoda z turystyką kosmiczną w wydaniu VG się – przynajmniej jak na razie – skończyła.
Blue Origin poradził sobie dużo lepiej. Nie dość, że rakieta z kapsułą faktycznie dociera na wysokość powyżej 100 km nad powierzchnią Ziemi (umowna granica przestrzeni kosmicznej), to lotów turystycznych odbyło się już całkiem sporo, a firma planuje dalsze w drugiej połowie 2023 roku.
Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo szybko okazało się, że turystyka kosmiczna to jednak tylko fanaberia dla najbogatszych, do której zwykły śmiertelnik nigdy nie będzie miał dostępu. Nawet jeżeli firmy takie jak VG czy BO zaczną latać znacznie częściej i z czasem obniżą koszt lotu w kosmos, to nigdy cena takiego skoku za linię Karmana nie zejdzie do poziomu biletu na samolot Ryanaira do Londynu.
Owszem można szukać tańszych alternatyw, ale wciąż będzie to alternatywa typu: nie kupuj nowego Mercedesa, wydaj te pieniądze na kilka minut czy godzin w górnych warstwach atmosfery.
Jeżeli jesteś z dużego miasta, możesz nawet pomyśleć, że to już jest całkiem dobra oferta. Idziesz miastem i gdzie nie spojrzysz, wszędzie mercedesy, audi, bmw, czy Porsche. Uwagę może zwrócić jeszcze jakiś Bentley czy Maserati, ewentualnie Ferrari czy Lamborghini, ale za Porsche Cayenne, nawet tym, który na klapie dumny dopisek Turbo S raczej już nikt się nie obejrzy. Skoro ludzi stać na takie samochody, to może i te wszystkie osoby stać też na lot w kosmos? (Wcale nie, większość z tych aut to leasing :))
Taką tanią alternatywą może być lot balonem na granicę kosmosu
Już w 2025 roku francuski (!) startup Zephalto we współpracy z francuską agencją kosmiczną chce zaoferować klientom komercyjnym loty balonem do stratosfery. No ok, nie jest to jeszcze kosmos, ale przynajmniej cały lot trwa sześć godzin, a nie 10 minut jak w przypadku lotu w kosmos z Blue Origin.
Firma właśnie otworzyła system rezerwacji biletów. Cena – jak w tytule – to jedyne 132 000 dolarów. Co dostaniemy za tę cenę?
Sześciogodzinny lot w sześcioosobowej kapsule o powierzchni 20 m kw. podczepionej do balonu wypełnionego wodorem i helem. Pierwsze 90 minut lotu to wznoszenie na wysokość 25 km (dla porównania samoloty pasażerskie latają na wysokości 8-12 km). Następnie balon unosi się na tej wysokości przez trzy godziny pozwalając turystom nasycić się widokiem ciemnego nieba i chmur z tej wysokości znajdujących się daleko w dole. Ostatnie 90 minut to powolny powrót do rzeczywistości.
Tak, 25 km to zaledwie 1/4 drogi w kosmos. Z drugiej strony poza astronautami, Felixem Baumgartnerem i pilotami niektórych myśliwców, miliardy ludzi nigdy nie były tak wysoko, więc ci, którzy zdecydują się na taki lot, będą mieli o czym opowiadać do końca swojego życia. Poza tym, na tej wysokości 98 proc. atmosfery znajduje się już pod tobą, a więc masz wrażenie, że sam znajdujesz się już w czerni przestrzeni kosmicznej i spoglądasz w dół na rozświetloną Ziemię niczym żołnierz obcej cywilizacji na chwilę przed inwazją.
Francuska firma z optymizmem patrzy na zamożną część społeczeństwa i planuje realizację 60 lotów rocznie. 60 x 6 = 360 osób chętnych zapłacić po 100 000 euro za sześciogodzinną rozrywkę. Chciałbym móc zobaczyć jak szybko będą się zapełniały listy rezerwacyjne.