Tak właśnie. Wczoraj, 27 maja o godzinie 22:33 z Przylądka Canaveral na Florydzie miała wystartować pierwsza załogowa misja realizowana przez NASA i SpaceX. Ale nie wystartowała. Bo pogoda.
Tak właśnie. Przez większą część dnia oglądaliśmy (przynajmniej ja oglądałem) wielogodzinne przygotowania do pierwszego załogowego lotu Crew Dragona. W tym samym czasie pogoda też bawiła się z nami: to padał deszcz, to pojawiało się słońce, tylko aby przejść w ostrzeżenie o tornadzie, słońce i znowu deszcz. O godzinie 22:24 podjęto jednak decyzję o przełożeniu startu na sobotę. Cóż, biedni astronauci, Bob Behnken i Doug Hurley posiedzieli/poleżeli sobie w kapsule statku przez dwie godziny, a następnie wyszli. Rozczarowani? Jakoś nie sądzę. Myślę, że cieszyli się, że nikt nie chciał testować ich szczęścia wysyłając ich w pierwszą misję nowego statku przy granicznych warunkach pogodowych. Na pewno ze spokojniejszym umysłem podejdą do kolejnej próby, która teraz planowana jest na sobotę.
To niesamowicie ważny lot
Dlaczego? Odpowiedzi jest wiele. Ale tak w maksymalnym skrócie:
- To pierwszy kosmiczny lot załogowy realizowany przez prywatną firmę na jej własnym sprzęcie (nie liczę tutaj pseudo-kosmicznego żartu z lotem „kosmicznym” VSS Unity firmy Virgin Galactic).
- To pierwszy załogowy lot kosmiczny w USA od momentu uziemienia promów kosmicznych w 2011 r.
- To pierwszy lot testowy zupełnie nowego statku kosmicznego od blisko 40 lat.
Jakby nie patrzeć, przy tym konkretnym locie, przy pierwszym locie załogowym, wszystkie poprzednie starty Falcona 9 w ogóle się nie liczą. No ok, liczą się, ale wielokrotnie mniej. Wszak co się stanie gdy eksploduje rakieta wynosząca satelitę? Nic. Kilka osób się wkurzy, ubezpieczyciel wypłaci pieniądze, satelitę albo wyślę się nowego, albo i nie. Big deal.
A co by się stało gdyby coś poszło nie tak i doszłoby do katastrofy podczas startu? Zginęliby ludzie, SpaceX by został zmieciony z powierzchni Ziemi, a jakikolwiek powrót w przestrzeń kosmiczną stałby się mrzonką na kolejną dekadę. Trauma po takiej katastrofie, po tak pompowanym od wielu lat show, byłaby w społeczeństwie ogromna, a i sektor prywatny z pewnością długo nie dostałby szansy na realizację jakichkolwiek lotów załogowych.
Dlatego wbrew pozorom cieszę się, że Crew Dragon wczoraj nie poleciał, astronauci są cali i zdrowi i będzie można spokojnie po raz kolejny podejść do próby w dużo bardziej sprzyjających warunkach pogodowych.
Elonowi przez najbliższe kilka dni zalecam duże ilości melisy, aby się chłopak z nerwów nie wykończył przed startem.