A już było dobrze. Elon Musk zajął się iksem, szerzeniem na nim teorii spiskowych i wspieraniem najgłupszego byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dzięki temu SpaceX mógł rozwijać się spokojnie i przewidywalnie. Istnieje obawa, że ten okres spokoju się zakończył. Elon Musk wraca do swoich marsjańskich fantazji.

O co zatem chodzi? Elon Musk ewidentnie przeczytał gdzieś w amerykańskiej prasie prognozy, według których już za cztery lata stanie się pierwszym bilionerem na świecie i postanowił zmobilizować swoich fanów, aby czym prędzej do tego doprowadzili, rzucając w niego swoimi pieniędzmi.

Dawno minęły czasy, w których Musk opowiadał o tym, jak już wkrótce, już za chwilę ludzie setkami będą latali na Marsa osiedlać się w nowym, czerwonawym świecie. Jego dawne wystąpienia na Międzynarodowym Kongresie Astronautycznym jakoś źle się zestarzały i nawet na YouTubie za bardzo nikt nie chce ich oglądać.

Aby odświeżyć te wspomnienia i pobudzić wyobraźnię miłośników Star Treka i Gwiezdnych Wojen, Elon Musk oświadczył właśnie, że pierwsze Starshipy polecą na Marsa już w 2026 roku. Oczywiście pierwsze loty (liczba mnoga!) będą bezzałogowe i ich głównym celem będzie przetestowanie metod bezpiecznego lądowania na powierzchni Marsa.

Jeżeli te pierwsze Starshipy faktycznie wylądują na powierzchni Marsa — kontynuuje Musk — już za cztery lata w kierunku Marsa polecą pierwsi ludzie.

Jeżeli myślicie, że są to ambitne plany, to jesteście w błędzie. Dalej bowiem jest jeszcze ciekawiej. Elon Musk zagłębiając się w czeluście swojej wyobraźni, przekonuje, że po tych pierwszych lotach załogowych, co 26 miesięcy będą startowały kolejne rakiety z coraz większą liczbą załogantów. Celem bowiem jest zbudowanie samowystarczalnego (sic!) miasta na Marsie w ciągu najbliższych dwudziestu lat. W dalszej części wywodu Musk idzie już trochę na łatwiznę i powtarza swoje wytarte już banały o cywilizacji wieloplanetarnej i tym podobnych.

Nie ma tutaj w sumie nic dziwnego, X bowiem każdy tekst przyjmie, a im bardziej kontrowersyjny, tym według Muska lepiej.

Ale w sumie bajania Muska są nawet przydatne. Jakby nie patrzeć o Starshipie mógł sobie mówić, co chciał, tak samo jak o Tesli Roadster, na którą ludzie wpłacili już zadatki (a część nawet — za specjalną Founders Series — pełną kwotę) w 2017 roku. Nie trzeba wspominać, że przez kolejnych siedem lat żaden Roadster nawet nie powstał.

Teraz jednak sytuacja wygląda inaczej. Wszak to na Starshipie wisi sukces całego amerykańskiego programu załogowego powrotu na Księżyc. To przecież statek Elona Muska — ten sam Starship — ma dostarczać astronautów z orbity okołoksiężycowej na powierzchnię Srebrnego Globu i z powrotem.

Skoro Musk chce już za dwa lata wysłać Starshipa w kierunku Marsa i tam wylądować pionowo, to trzeba zakładać, że lądownik księżycowy to kwestia kilku miesięcy pracy.

Problem w tym, że na razie Starship nie wykonał pełnego lotu orbitalnego, nie wyniósł na orbitę żadnego ładunku, nie wylądował po locie na powierzchni Ziemi, nie przetestował metody tankowania Starshipa na orbicie i nie przygotował wersji specjalnej, która mogłaby bezpiecznie lądować na Księżycu i z niego startować.

Być może w głowie Elona to są tylko technikalia i banały, które są spowalniane przez FAA i innych twardogłowych. Obawiam się jednak, że rzeczywistość jest nieco inna.

Więcej, ogromnym sukcesem będzie wysłanie Starshipa z astronautami na Księżyc do 2026 roku, choć agencja już teraz stawia bardziej na 2028 rok. O locie załogowym Starshipem na Marsa raczej w tej dekadzie, a być może i następnej bym nie myślał.

Zastanawiam się jednak, czy Musk cynicznie podbija poziom ekscytacji swoich fanów i wyznawców, czy też faktycznie wierzy w to co mówi. Szczerze mówiąc, nie wiem, która z tych opcji jest bardziej przerażająca.