Kilka dni już minęło od ogłoszenia decyzji o tym, że załoga Starlinera pozostanie na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej do wiosny 2025 roku, a sam statek wróci na Ziemię „na pusto”.
Sunita Williams i Butch Wilmore zaliczyli zatem zaskakujące wydłużenie swojej misji testowej, która z tygodnia rozrosła się do ośmiu miesięcy. Jako doświadczona załoga zapewne dwójka ta przyda się do czegoś na pokładzie stacji kosmicznej.
Poważniejszy problem jednak dotyczy samego statku Starliner, który od samego początku nie ma szczęścia. Boeing wydał już na Starlinera ponad dwa razy więcej niż SpaceX na niezawodny przecież statek Crew Dragon. Lot, który w końcu miał być upragnionym przez szefów Boeinga i NASA ukoronowaniem tego całego wysiłku, stał się kolejnym powodem bólu głowy na szczytach firmy. Jakby nie patrzeć decyzja o tym, żeby statek nie wracał na Ziemię z załogą, bowiem jest zbyt niebezpieczny, jest ciosem dla amerykańskiego producenta, który będzie się ciągnął za firmą jeszcze długo, nawet jeżeli statek po wejściu na pusto w atmosferę dotrze do powierzchni Ziemi w całości.
Powstaje zatem pytanie o to, czy statek Starliner w ogóle zdąży kiedyś zabrać jeszcze jakichś ludzi w zwykły, komercyjny lot na orbitę. Projekt Starlinera wszak opóźnia się już o lata, a przecież trzeba przypomnieć tutaj, że Międzynarodowa Stacja Kosmiczna też ma już swoje lata. Według aktualnych lat w 2030 roku rozpocznie się procedura spychania stacji kosmicznej z orbity w górne warstwy atmosfery. Od tego czasu Starliner nie będzie miał już gdzie latać. Z jednej strony to wciąż jeszcze 5 lat, a z drugiej Starliner ma już pięć lat opóźnienia i wciąż mnóstwo problemów do rozwiązania.
Możliwe zatem, że tnąc straty Boeing, po prostu anuluje projekt budowy statku kosmicznego. Eksperci przyznają, że taka decyzja może zostać podjęta przez kierownictwo firmy w ciągu najbliższych kilku tygodni. Byłaby to decyzja zrozumiała, zważając na to, że Starliner nie jest czymś, co stanowi podstawę działalności firmy, a i z tym — tj. z budową samolotów pasażerskich — firma ma ostatnio sporo problemów.
W tym kontekście warto, podkreślić jak celną decyzją ze strony NASA był wybór dwóch, a nie jednego kontrahenta do budowy statku kosmicznego. Gdyby agencja ograniczyła się do wyboru jednego, kontrakt na budowę statku otrzymałby Boeing, bowiem SpaceX był wyborem bardzo ryzykownym dekadę temu. W efekcie aktualnie Amerykanie nie mieliby żadnego statku do wysyłania astronautów na orbitę i z powrotem.
Nie jest powiedziane, że tak samo nie będzie z lądownikiem księżycowym. Początkowo NASA postawiła tylko na SpaceX, ale ostatecznie kontrakt na budowę lądownika otrzymał także Blue Origin. Nie wiadomo tak naprawdę, który lądownik zmaterializuje się jako pierwszy.