O tym, że orbita okołoziemska robi się coraz bardziej zatłoczona, wiemy od dawna. Satelity trafiają na orbitę znacznie częściej, niż z niej spadają. Nic zatem dziwnego, że coraz częściej dochodzi do niebezpiecznych sytuacji, w których masywne obiekty poruszające się z prędkościami orbitalnymi przelatują w bardzo małej odległości od siebie. W takich momentach możemy jedynie trzymać kciuki o to, aby nie zderzyły się one ze sobą. Pytanie jednak ile jeszcze będziemy musieli liczyć na szczęście, bo doświadczenie wskazuje, że szczęście jest w długim terminie towarem deficytowym.
Jak donosi firma LeoLabs monitorująca ruch obiektów kosmicznych na orbicie okołoziemskiej w środę 13 września doszło do bliskiego przelotu nieaktywnego radzieckiego satelity w pobliżu chińskiej rakiety. Ryzyko zderzenia w tym konkretnym przypadku wyniosło 0,1 proc., a oba obiekty przeleciały obok siebie w odległości 36 metrów (+/- 13 metrów).
W informacji opublikowanej na portalu X — swoją drogą to jest absolutnie najgorsza możliwa nazwa dla portalu internetowego — przedstawiciele firmy wskazują, że skutki potencjalnego zderzenia tych dwóch konkretnych obiektów mogły być naprawdę poważne.
Szacuje się, że w przypadku zderzenia powstałoby około 3000 odłamków nadających się do śledzenia. Dla porównania, w teście antysatelitarnym przeprowadzonym przez rosyjską armię w 2021 roku powstało około 1800 odłamków tego typu.
Rosyjski satelita Kosmos 807 o masie 400 kg został wyniesiony na orbitę w 1976 roku. W ciągu ostatnich 20 miesięcy LeoLabs obserwowało 50 różnych bliskich przelotów innych obiektów w pobliżu tego satelity. W większości z tych przypadków satelita mijał się z aktywnymi satelitami, aczkolwiek w sześciu z nich było to zbliżenie nieaktywnego satelity z odłamkami ze wspomnianego wyżej testu antysatelitarnego. W takiej sytuacji służby monitorujące sytuację z Ziemi nie mają możliwości zmiany trajektorii lotu ani jednego, ani drugiego obiektu i mogą jedynie czekać na obserwacje obu obiektów po przelocie, aby potwierdzić zderzenie lub jego brak.
Chińska rakieta CZ-4C to z kolei obiekt o masie 2000 kg wyniesiony na orbitę pięć lat temu. W tym czasie także i ten obiekt 141 razy przelatywał w pobliżu innych obiektów na orbicie. Mniej więcej połowa z nich to śmieci kosmiczne, a połowa to aktywne satelity.
Doszliśmy już zatem do sytuacji, w której stare i nowe obiekty na orbicie przelatują obok siebie. Do takich zbliżeń, które w pesymistycznym scenariuszu mogą doprowadzić do powstania tysięcy śmieci kosmicznych, będzie dochodziło coraz częściej. Nawet gdybyśmy teraz całkowicie zaprzestali wysyłania nowych rakiet i satelitów na orbitę okołoziemską, sytuacja będzie się tylko pogarszać. Odłamki powstałe w kolejnym potencjalnym zderzeniu dwóch kosmicznych śmieci (nieaktywnych satelitów, członów rakiet, czy odłamków po wcześniejszych zderzeniach) będą przez lata, a nawet dekady zagrażały wszystkim innym obiektom na orbicie.
Problem w tym, że aktualnie nikt nie mówi o wstrzymywaniu procesu wysyłania satelitów na orbitę. Trend jest odwrotny, coraz więcej firm chce tworzyć własne konstelacje satelitów. Jeżeli założymy, że obecnie na orbicie znajduje się około 10 000 satelitów, to do końca dekady może być ich tam nawet dziesięć razy więcej. Nie trzeba chyba dodawać, że wraz ze wzrostem tej liczby, wzrośnie tylko liczba niebezpiecznych mijanek na orbicie. Jeżeli sektor kosmiczny na poważnie nie zajmie się sprzątaniem orbity ze śmieci kosmicznych, prędzej czy później sami sobie zamkniemy drogę w przestrzeń kosmiczną.