Po tym, jak zakończyła się główna niemal dwutygodniowa misja indyjskiego lądownika Vikram i łazika Pragyan na południowym biegunie Księżyca, inżynierowie misji zaskoczyli wszystkich, ustawiając łazik tak, aby był panelami słonecznymi skierowane w stronę Słońca, które ponownie wzejdzie w ich lokalizacji 22 września. Niemal natychmiast pojawiły się pytania o to, czy łazik jest w ogóle przetrwać całą księżycową noc. I te pytania mają konkretne uzasadnienie.
Po dwóch tygodniach spędzonych w słonecznym świetle na powierzchni Księżyca nieuchronnie przyszedł czas na księżycową noc. W nocy, w okolicach bieguna księżycowego temperatura na powierzchni globu może spaść nawet do -253 stopni Celsjusza. Taka temperatura będzie się tam utrzymywać przez okrągłe dwa tygodnie. Dla nieogrzewanej elektroniki takie warunki są po prostu zabójcze, a tak się składa, że ani Vikram, ani Pragyan żadnego ogrzewania nie posiadają.
Czytaj także: Łazik Pragyan przesyła pierwsze zdjęcie lądownika Vikram. Od dawna brakowało takiej misji
Inne misje księżycowe, które są w stanie latami działać na powierzchni Księżyca, wyposażone są w specjalne urządzenia radioizotopowe (RHU), które emitują ciepło, które wykorzystywane jest do utrzymania odpowiednio wysokiej temperatury sprzętu. Zazwyczaj urządzenia takie emitują ciepło generowane przez naturalny rozpad radioaktywnych izotopów plutonu czy polonu do zasilania łazików na tyle, aby były w stanie one przetrwać ultraniskie temperatury. Problem jednak w tym, że indyjskie urządzenia na Księżycu takiego RHU nie posiadają.
Pierwszym urządzeniem na Księżycu, który wyposażony był w grzałkę radioizotopową, był łazik Łunochod-1, pierwszy łazik, który przejechał 10 kilometrów po powierzchni Księżyca. Jego grzałka była zasilana polonem-210.
Czytaj także: Pragyan zjechał z lądownika. To pierwszy łazik na biegunie Księżyca
Niemal pół wieku później stosunkowo niedaleko od Łunochoda 1 wylądował łazik Chang’e-3. W tym przypadku jednak łazik wyposażony w podobną grzałkę stał się nieruchomy po drugiej księżycowej nocy. Chińczycy jednak szybko nauczyli się na własnych błędach i już jego następca, łazik Yutu-2 od czterech lat bezustannie jeździ po powierzchni Księżyca.
Przedstawiciele indyjskiej organizacji zajmującej się programem kosmicznym nie informują, dlaczego łazik i lądownik nie zostały wyposażone w podobne rozwiązania, które są stosowane w misjach księżycowych od lat siedemdziesiątych.
Nie zmienia to jednak faktu, że operatorzy misji przynajmniej spróbowali zmaksymalizować szanse łazika, ładując jego akumulatory na pierwszą księżycową noc. Teraz musimy poczekać do 22 września, aby sprawdzić, czy energii w akumulatorach wystarczy na całe 14 dni i czy łazik faktycznie się obudzi za niecałe dwa tygodnie. Jeżeli tak, to istnieje szansa, że Indie dostaną gratis dodatkowe 14 dni na wykonywanie badań powierzchni Księżyca. Jeżeli jednak łazik się nie obudzi, to zostanie tam, gdzie jest i na długie lata, jeżeli nie dekady, pozostanie tam jako pierwszy indyjski łazik na Księżycu i pierwszy obiekt posadzony w okolicach księżycowego bieguna.