Spadająca gwiazda niespiesznie przecina niebo nad twoją głową. Już masz wypowiedzieć życzenie, gdy nagle zdarza się coś niezwykłego. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w mgnieniu oka mija 5 miliardów lat i oto nie jesteś ju na plaży – przebywasz zawieszony w kosmicznej pustce. Widzisz, słyszysz i czujesz, lecz nie masz ciała. Jesteś niematerialnym bytem. Czystym umysłem. Nie masz czasu, żeby zastanawiać się nad tym co zaszło, krzyczeć albo wołać o pomoc, bo znalazłeś się w niesamowitej sytuacji.
W odległości kilkuset tysięcy kilometrów, na tle odległych gwiazd, przemieszcza się jakaś kula. Jarzy się ciemnopomarańczowym światłem i wirując, zbliża się do ciebie. Szybko uświadamiasz sobie, że widzisz planetę, której powierzchnię pokrywają skały w stanie ciekłym.
Stopioną planetę.
Po przeczytaniu tego fragmentu z jednej z pierwszych stron książki Christophe’a Galfarda potraficie sobie chyba wyobrazić jak duże zaskoczenie malowało się na mojej twarzy gdy po raz pierwszy po nią sięgnąłem. To przecież kolejna książka popularno-naukowa o astronomii i fizyce. Okazało się, że nie tym razem. Już po dwóch pierwszych stronach rozsiadłem się wygodnie w fotelu, bo wiedziałem, że za szybko to jednak z niego nie wstanę.
Cóż za powiew świeżości wśród wielu podobnych do siebie książek popularnonaukowych! Niesamowicie wciągająca opowieść – to pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy.
Powyższy fragment bardzo przypomina mi narrację z końca klasycznej 2001: Odysei Kosmicznej autorstwa Arthura C. Clarke’a. No tak, ale tam mieliśmy do czynienia z czystą fikcją i majstersztykiem jednego z klasyków sci-fi. A tutaj mamy Christophe’a Galfarda – fizyka teoretycznego, ucznia Stephena Hawkinga, który postanowił się zmierzyć z literaturą popularno-naukową w zupełnie nowy sposób.
Przyznam bez bicia, że czytając tę książkę cały czas zastanawiałem się co mi się w niej podoba: czy snuta przez autora opowieść, czy przekazana w niej wiedza naukowa. Mam wrażenie jednak, że to właśnie tak dobre połączenie obu tych zasadniczo różnych stylów pisania przypieczętowuje unikatowość książki.
Z pewnością znacie nie jedną i nie dwie książki, w których autor/autorka opisując chociażby rozmiary Układu Słonecznego ucieka się do porównań typu:
„…gdyby nasze Słońce było wielkości jabłka, to najbliższa planeta znajdowałaby się…”,
prawda?
Cóż, tutaj się tego nie musicie obawiać. W opowieści snutej przez Galfarda to my jesteśmy głównym bohaterem, który w swoich snach i wizjach przemierza Wszechświat najpierw w wielkiej a potem w małej skali. Zdumieni dziejącym się wokół nas kosmicznym spektaklem poddajemy się chwili, uświadamiamy sobie skalę i historię Wszechświata. Z imprezującej, nie za bardzo ogarniętej na początku osoby stajemy się widzem, który z siedzenia w pierwszym rzędzie obserwuje przesuwające się przed nim planety, gwiazdy, galaktyki. Ta rodząca się od początku opowieści fascynacja prowadzi do kolejnych pytań i do kolejnych odpowiedzi. Rodzi się coraz bardziej nieposkromiona ciekawość. Starając się ją zaspokoić tak bohater, jak i czytelnik – de facto ta sama osoba – naprawdę sporo dowiaduje się o otaczającym ją świecie.
Mimo 406 stron – śmiało mogę powiedzieć, że jest to książka na jeden wieczór. Uważajcie tylko, aby to nie był wieczór w środku tygodnia, bo nie zdążycie się obejrzeć, a wieczór skończy się o 7 rano. Lepiej wtedy nie musieć iść do pracy.
Zdecydowanie polecam.
Tytuł: Wszechświat w twojej dłoni. Niezwykła podróż przez czas i przestrzeń
Autor: Christophe Galfard
Stron: 406
Wydawnictwo: Otwarte
Link: http://otwarte.eu/book/wszechswiat-w-twojej-dloni-
Fragmenty: http://otwarte.eu/landings/wszechswiatwtwojejdloni/